#balkandogtrip część pierwsza - Czarnogóra
#balkandogtrip czerwiec 2022 czyli: Czarnogóra, Albania i Macedonia Północna z psami
Część 1 - Czarnogóra
Wyjazd z Polski (Jałowcówka, Beskidy) zaplanowaliśmy na 21:00, gdyż do celu – Sustas przy Barze w Czarnogórze mieliśmy 16h drogi i chcieliśmy dotrzeć o jakiejś normalnej porze.
Planowana trasa
W składzie: ja, Paweł, Diuna i Freki ruszyliśmy przez Słowację, Węgry i Serbię do Czarnogóry naszym piesobusem – Oplem Movano (L3H2 – to istotny fakt, o którym później).
Z kwestii organizacyjnych:
- na Słowacji i Węgrzech należy zakupić winietę na pierwszej stacji benzynowej po wjeździe na autostradę. Oby dwie działają na zasadzie wydruku i wprowadzenia tablic rejestracyjnych do bazy danych, a nie naklejek na szybę jak np. w Austrii,
- na Bałkanach (poza EU) obowiązują bardzo duże opłaty za rozmowy telefoniczne zarówno przychodzące, jak i wychodzące, o transmisji danych nie wspomnę. Wgraliśmy więc aktualizację GPS-a do samochodu, żeby nie musieć korzystać z Google Maps.
Droga przez Słowację minęła bez problemów, na Węgrzech ucięliśmy sobie 2h drzemkę gdzieś między 3 a 5 rano i ruszyliśmy do Serbii. Przejście graniczne duże, nie staliśmy prawie wcale, okazaliśmy jedynie dowody osobiste i paszporty psów (które nawet nie zostały otworzone) i ruszyliśmy dalej na południe.
Przerwa na sikuPoczątkowo mieliśmy w planie zwiedzenie Belgradu, ale z racji, że co chwilę lało, a do celu zostało nam jeszcze 8h drogi, zdecydowaliśmy się, że omijamy ten punkt programu i za Belgradem zaplanowaliśmy, że zatankujemy, bo mieliśmy już 1/3 baku. Akurat ja prowadziłam, bo za granicą serbsko-czarnogórską miały zacząć się stromsze i węższe odcinki drogi. Generalnie stan autostrad serbskich jest bardzo ok, co jakiś czas są bramki do poboru opłat, jedzie się przyjemnie. Jednakowoż z coraz większą trwogą pokonywaliśmy kolejne kilometry, których w sumie od Belgradu do granicy z Czarnogórą jest ponad 300, nie mijając po drodze ŻADNEJ stacji benzynowej. Nie było też zjazdów, z których byłoby widać stację, żadnych znaków informujących, kiedy się pojawi. W końcu minęliśmy bilbord informujący, że za kilkadziesiąt kilometrów będzie stacja. Ostatnie kilometry do niej pokonałam „szybując” 60km/h, wczepiona w kierownicę, spocona” jak szczur”. Żeby było jeszcze gorzej stacja była Gazpromu… Cóż, zatankowaliśmy, zmieniliśmy się z Pawłem, wymieniliśmy parę zdań z motocyklistami z Polski, którzy również „lecieli na oparach” i ruszyliśmy do granicy serbsko-czarnogórskiej.
Podejrzane było nieco, że mieliśmy do celu 360 km, a GPS pokazywał, że mamy jeszcze 7h drogi…
Zjechaliśmy z autostrady, droga zrobiła się węższa, następnie dużo węższa i dojechaliśmy do przejścia granicznego serbskiego, szybka kontrola dowodów osobistych i dokumentów samochodu (tu dodam, że podróżując po Bałkanach należy posiadać zieloną kartę – wydawane przez ubezpieczyciela zaświadczenie o aktualnym OC samochodu, my dodatkowo mieliśmy upoważnienie z PZMotu gdyż właścicielem samochodu jest mój tata].
Następnie pas „ziemi niczyjej” i przejście czarnogórskie, trochę dłuższa kolejka, również kontrola tych samych dokumentów.
Widoki na trasieNa pograniczu jechaliśmy wąwozem, dość wąską drogą, dość blisko skał, z pięknymi widokami.
Minęliśmy zjazd na Park Narodowy Bio Gradzka Gora i po jakimś czasie z żółtej (na mapie) drogi wjechaliśmy na autostradę i bardzo nas to ucieszyło, bo zmęczenie coraz większe, a jazda po wąskich drogach jest męcząca. Niestety po pokonaniu krótkiego odcinka pięknej nowej dwupasmówki (w dwie strony) pojawiły się słupki i pan z lizakiem pokazał nam, że mamy zjechać na wąską (białą) drogę. Myśleliśmy, że objazd będzie przez kilka kilometrów, jakże się myliliśmy wspinając się coraz stromiej i stromiej wąską drogą z przepaściami po bokach. Oczywiście z początku niedowierzaliśmy i pytaliśmy chyba 4 osoby czy to droga w kierunku Podgoricy i każdy patrząc na nasze auto z uśmiechem odpowiadał, że tak… Nie mieliśmy za bardzo innej możliwości (nie było żadnych skrętów po drodze) więc brnęliśmy dalej. Ogólnie objechaliśmy chyba górę by wjechać na żółtą drogę w miejscowości Bioce. Jechaliśmy serpentynami przez ponad godzinę, Paweł był już wykończony, bo zawijanie tak długim samochodem na zakrętach 180st raz po raz zmęczyło mu aż ręce, nie mówiąc o wytężonej koncentracji po kilkunastu godzinach w drodze.
Podziwiamy z oddali autostradęDojechaliśmy jednak bez kolejnych przygód do stolicy – Podgoricy, zmieniliśmy się za kierownicą i ruszyliśmy na ostatni odcinek drogi – na wybrzeże. Po drodze minęliśmy niesamowite Jezioro Szkoderskie, wjechaliśmy w 4 km, płatny tunel Sozina i rozpoczęliśmy jazdę wzdłuż Adriatyku.
Dotarliśmy do Baru, a później na podstawie wskazówek właścicielki domu, który wynajęliśmy zaczęliśmy znów wspinać się wąską i krętą drogą w kierunku wioski Sustas. Dojazd na sam koniec doprowadził nas niemal do łez – podjazd miał kilkadziesiąt stopni nachylenia, a wjazd na teren posesji udał się dosłownie na centymetry. Ale, udało się. Dojechaliśmy po blisko 22h drogi. Na miejscu, jakby było nam mało atrakcji – psy, koty, kozy i owce…
Czarny kozioł, którego widywaliśmy codzieńDomek uroczy z pięknym widokiem na zatokę Baru, gospodarze niezwykle mili, czekali na nas z poczęstunkiem – pieczywem, ciastem, talerzem wędlin, serów, morelami i czereśniami z ich ogrodu. W lodówce czekało na nas wino, lemoniada i woda mineralna. Tego wieczora po umyciu się, zjedzeniu i krótkim spacerze „padliśmy” i postanowiliśmy, że następnego dnia nawet nie wchodzimy do samochodu.
Pyszne prezentyNo ale jak tu nie wsiadając do samochodu coś zjeść? Słyszeliśmy przez okna kury więc postanowiłam spytać właścicielkę czy można gdzieś kupić jajka, chwile później gospodarz zjawił się z całym koszem jaj i świeżo wyrwaną zieloną cebulką. Byliśmy uratowani ;)
Wieczorny spacer w Sustas z widokiem na zatokę BaruWyjazd z posesji wymagał nawigacji dwóch osób, ale udało się bez przestawienia bramy i co najważniejsze nie musieliśmy na nią wracać, bo życzliwi (ponownie) właściciele załatwili nam parking na działce kuzyna kawałek poniżej naszego domu.
Pierwsza wycieczka to Budva, stari grad, czyli stare miasto – jedno z wielu pięknych miasteczek nadmorskich z wąskimi uliczkami, mariną i uroczymi knajpkami. Upał jednak dawał się we znaki, przeszliśmy więc dość szybko przez otoczoną murami starówkę i wróciliśmy do samochodu (parking 1km od centrum kosztował nas 1 EUR/ 1h. Tak, w Czarnogórze obowiązującą walutą jest euro, co było znacznym ułatwieniem w podróży.
Nie tracąc dnia pojechaliśmy podziwiać Park Narodowy Jeziora Szkoderskiegp poprzez miejscowość Rijeka Crnojevica do Virpazar. Droga jest niezwykle malownicza, ale co za tym idzie znów wąska i kręta. Generalnie osobom, które nie mają doświadczenia na stromych i krętych np. alpejskich trasach odradzam zjeżdżanie na białe drogi. Wiodą często nad przepaściami, są niezabezpieczone, sypią się kamienie i mija się samochody na centymetry. Stan dróg, gdyby nie ich szerokość nie jest zły, aczkolwiek zdarzają się uskoki czy „tarki” podrzucające, nawet przy bardzo małej prędkości, autem.
Biała droga nad Jeziorem SzkoderskimJezioro Szkoderskie, to największy tego typu akwen na półwyspie bałkańskim, które leży na granicy Czarnogóry i Albanii. Występuje tam 260 gatunków ptaków, co stanowi ok. połowy wszystkich gatunków ptaków występujących Europy. Jest tu również sporo gatunków endemicznych, w tym ryb. Generalnie jezioro robi niesamowite wrażenie, nie tylko poprzez jego ogrom, który przywodzi na myśl morze, ale przez wynurzające się stożki gór, które skojarzyły mi się z Hawajami.
Jezioro Szkoderskie
Warto dodać, że w Czarnogórze jest bardzo dużo stacji benzynowych, z regulowanymi cenami – czyli wszędzie były takie same – 1,68 EUR/l/diesla.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o hipermarket HDL w Barze, który polecała nam na zakupy właścicielka. Sklep był bardzo dobrze zaopatrzony, jedyny minus, że tak jak we wszystkich krajach, które odwiedziliśmy plastik wciąż króluje. Jest tak jak u nas kilka, kilkanaście lat temu – nie ma segregacji śmieci, a każde warzywo do zważenia trzeba wsadzić w osobny foliowy worek. Udało się nabyć pyszne warzywa – bakłażany, cukinie i pomidory oraz kilka serów – nawet „sklepowa” gouda była bardzo dobra, nie mówiąc o szerokim wyborze serów owczych i kozich.
Cuda z bakłażanaNiestety przez upały, jak się okazało najwyższe na początku czerwca od 70 lat, byliśmy nieco unieruchomieni, jeśli chodzi o korzystanie z restauracji z psami. Gotowaliśmy sobie sami eksperymentując z bakłażanem, do niedawna znienawidzonym warzywem Pawła, a teraz jednym z bardziej ulubionych. Na całych Bałkanach nie brakuje dobrego pieczywa, przy głównych drogach mija się co chwilę „pekary” czyli piekarnie, które poza „zwykłym” pieczywem mają szeroki wybór drożdżówek (na słodko i słono), kanapek i często pizzę na kawałki.
Przekąska w drodzeKolejną wycieczkę ze względu na upały zaplanowaliśmy na drugą część dnia, ale i tak trafił nam się strasznie gorący dzień. Paweł koniecznie chciał pokazać mi Dubrownik uważany za najpiękniejsze miasto Chorwacji. Aby do niego się dostać jechaliśmy wybrzeżem przez, jeden z niewątpliwych cudów natury jakim jest Zatoka Kotorska. Nie bez powodu umieszczona jest na Liście Światowego Dziedzictwa Kultury i Natury UNESCO. Kawałek morza niemal „wrzyna się” w górski ląd sprawiając wrażenie bardziej jeziora niż zatoki, a właściwie kilku zatok. Jazda wzdłuż linii brzegowej to spektakl sam w sobie o każdej porze dnia, nieprzestający zadziwiać wielkością i dzikością otaczających z każdej strony gór. Na trasie jest kilka malowniczych miasteczek m.in. sam Kotor, Perast czy Herceg Novi. Warto dodać, że osadnictwo w tej części Europy sięga czasów neolitycznych, a fani historii mogą poszukać śladów panowania Rzymian, Bizantyjczyków, Serbów czy Wenecjan.
http://www.bokaapartmani.me/tmp/boka.jpg
Podziwiając piękno wybrzeża Adriatyku dotarliśmy do Dubrownika ok. 17:00, ale niestety temperatura wciąż była uciążliwa. Przeszliśmy więc przez stare miasto, zanurzając się w wąskie uliczki. Problemem za murami starówki okazały się wszędobylskie gołębie, na widok których Diuna po prostu zwariowała i zamiast oszczędzać siły na chłodzenie się, co chwila rzucała się za ptakami, bądź ich cieniami...
Dubrownik
Zrezygnowani stwierdziliśmy, że będziemy mieli powód do powrotu do Czarnogóry, co sądzimy, że na pewno nastąpi. Zostaliśmy bowiem oczarowani wszechobecnymi, dzikimi górami, które aż się proszą, żeby w kółko je fotografować. Urzekły nas małe urocze miejscowości, nie tylko te nadmorskie, ale również te poukrywane przy białych, krętych drogach. Wrócimy, na pewno ale mniejszym samochodem z napędem 4x4!
Spacer w otoczeniu gajów oliwnych po białej drodze w Sustas
Brak infrastruktury jest chyba największym problemem w zwiedzaniu Czarnogóry, nie ma poboczy, zbyt wiele chodników, informacji turystycznych czy ścieżek spacerowych. Ulice rzadko są pooznaczane. Szlaki powytyczane są w głównych parkach narodowych, a tak to można poruszać się jedynie drogami. Odradzałabym schodzenie z nich, bo Bałkany obfitują w bardzo wiele gatunków żmii, w te najbardziej jadowite i najdłuższe, bo sięgające aż dwóch metrów! Paweł miał wątpliwą „przyjemność” spotkać 1,5 m okaz podczas przebieżki, na którą się wybrał. Urocze są jednakowoż spotykane na drogach żółwie, które spacerują sobie jak koty. Nota bene sporo jest kotów i psów, które przebywają blisko centrów miast i domostw. Nie ma „hord dzikich psów”, o których nasłuchaliśmy się przed przyjazdem, a te psiaki które spotykaliśmy były płochliwe i w żaden sposób nie łaknęły interakcji.
Gorzej z owcami czy kozami, które nagle pojawiają się na ścieżce i wprawiały w amok nasze psy. Owce szybko czmychały, kozy, a szczególnie czarnego kozła, który regularnie się z nami witał na ścieżce trzeba było przeganiać.
W drodze do Durmitoru
Ostatnia wycieczka w Czarnogórze to Park Narodowy Durmitor z najwyższym szczytem Bobotov kuk 2523 m n.p.m. w północno-zachodniej części kraju. (Dostałam informację, że do wszystkich parków narodowych Czarnogóry można wejść z psem, ważne żeby był na smyczy.) Mieliśmy zrobić trekking z Crnego jeziora do jeziora Jablan. Punktem startowym była miejscowość Zabljak, nazywana „czarnogórskim Zakopanem”. Można zaparkować tuż przy wejściu do parku, gdzie uiszcza się opłatę 3 EUR/ os. oraz 2 EUR/ samochód. Początek drogi do Crnego jeziora wiedzie drogą asfaltową z mnóstwem kramów z pamiątkami. Po kilkuset metrach wyłania się piękne jezioro z turkusową wodą w otoczeniu szczytów pokrytych śniegiem. Wokół jeziora poprowadzona jest bardzo sympatyczna ścieżka wijąca się między drzewami. Wybraliśmy drogę do Zmijnego jeziora kawałek dalej i w drodze powrotnej zaczęliśmy szukać szlaku w kierunku jeziora Jablan. Niestety, pomimo, że szliśmy wg. mapy ścieżki po prostu nie było.
Crne jezioro
Opuszczamy Durmitor
Trochę z niedosytem opuściliśmy Durmitor, zarzekając się, że następnym razem zaliczymy choć jakiś z dwutysięczników.
Fragment Zatoki KotorskiejDwa dni później opuściliśmy Czarnogórę udając się na południowy-wschód, do oddalonej 30 km dalej Alabanii.
---
Podsumowując pierwszą część naszych wakacji - Czarnogóra bardzo, nam miłośnikom gór, przypadła do gustu. Żałujemy jedynie, że trafiliśmy na wyjątkowo gorący tydzień, który ograniczył nam dość mocno eksplorację kraju z psami. Piękne panoramy, bezkresne Jezioro Szkoderskie i niesamowita Zatoka Kotorska na długo utkwią nam w pamięci. Liczymy, że kolejna podróż do tego kraju zaowocuje zasmakowaniem lokalnych potraw i eksploracją parków narodowych.
---
Wkrótce druga część naszego balkantripa - Albania i Macedonia Północna.
Bardziej niż na zdjęciach skupiałam się na filmach więc śledźcie https://www.facebook.com/traildogpl/ i bądźcie na bieżąco!
Komentarze
Prześlij komentarz