Zawody biegowe z psem - Beskydsky Dogmaraton 2019

21.09.2019 r. w Czechach wzięłam wraz z Dragonem udział w pierwszej edycji zawodów Beskydsky Dogmaraton na dystansie short, czyli 25 km z przewyższeniem 800 m. (Do wyboru była również dłuższa opcja trasy – 40 km i 1700 m przewyższenia).



Przygotowania do zawodów, z racji na wychodzenie z kontuzji, zaczęłam dopiero z początkiem sierpnia. Robiłam w związku z czekającym mnie przewyższeniem sporo treningu siłowego i wydłużałam dystans biegu wraz z Dragonem. Nie uważam, żebym była w jakiejś rewelacyjnej kondycji, no ale cóż – zapłacone – trzeba biec! ;)

Aby dostać się do punktu startu (niedaleko Cieszyna), do którego miałam 1,5h drogi musiałam wstać o 4:40, żeby na spokojnie zjeść, popakować się i jeszcze co nieco pomóc w przygotowaniu śniadania dla gości. Wg. podanego harmonogramu od 7:00 miała się odbywać kontrola weterynaryjna, o 7:30 miała być odprawa, a start co minutę od 8:00. Dotarłam na miejsce przed 7, zaparkowałam samochód, poszłam odebrać pakiet startowy i na rzeczoną kontrolę. Pakiet składał się z mapy i „numeru”/ plakietki startowej.



"Pakiet startowy" :)


Kontrola weterynaryjna była, jak się okazało, symboliczna – sprawdzono bowiem jedynie aktualność szczepienia na wściekliznę. Poszłam z Dragonem na krótki spacer, następnie rozgrzałam się, potruchtałam i zaczęłam się zbierać na start. Nie było ustalonej godziny startu, podchodziło się jedynie i deklarowało chęć wystartowania w danym momencie.

Ruszyliśmy o 8:01:30. Początek trasy wiódł ok. 400 m asfaltem ze zwiększającym się nachyleniem. Następnie wchodziło się na niebieski szlak do lasu i od razu na nachylenie sięgające 30%. Łydki spięte, oddechu brak, a tu dopiero 2,5 km! Gdzie do końca? Dragon zaczął rozglądać się za kałużami, a mnie zaczęła łapać kolka. Stwierdziłam, że to dobry moment na chwilę przerwy – dałam mu pić, a sama trochę odpoczęłam. Fragment wypłaszczenia i znów stromo pod górę. I tak aż do 5-go kilometra, gdzie był pierwszy punkt kontrolny. Przedziurkowano mi plakietkę, spisano imię i nazwisko. Zaczął się fajny odcinek wiodący granią pomiędzy drzewami. Teren nieco pofalowany i niestety dość błotnisty. Z racji, że odcinek zrobił się w końcu szybszy zaczęły się również przetasowania na trasie, zaczęli mnie wyprzedzać inni zawodnicy i zawodniczki. W słońcu było już dość ciepło, na 8-mym kilometrze miałam zaplanowaną przerwę na żel, zatrzymałam się więc i dałam Dragonowi ponownie picie. Po 10 km był kolejny punkt kontrolny. Opuściliśmy „błotnistą krainę” i na 11-tym kilometrze wpadliśmy na równy, szeroki trakt leśny, na którym można było wejść w rytm i nie koncentrować się na tym, co pod nogami (tradycyjnie już zaliczyłam oczywiście wcześniej drobną glebę). Na 16-tym kilometrze był akurat strumyk, wykorzystałam go więc do napojenia psa, bez konieczności ściągania plecaka. Niestety kilometr później zaczęła mi doskwierać stara kontuzja (spięcie odcinka szyjnego i piersiowego) zmuszona byłam więc do przechodzenia do marszu i rozmasowywania bolących punktów. W międzyczasie zjadłam kolejny żel i na 19-tym kilometrze wybiegłam z lasu na asfalt. Mini „wyrypa” prowadziła do ostatniego punktu kontrolnego, z którego znów wpadliśmy na szlak, jednak po sporej uldze jaką była równa ścieżka, na zmęczeniu trzeba było się mocno koncentrować, żeby nie polecieć na niestabilnym podłożu – luźne kamienie i korzenie „zaśmiecały” dość solidnie linię biegu.

Dragon na ostatnich kilometrach trasy

Na 22-gim kilometrze czekało nas najgorsze – powrót na odcinek, którym zaczynaliśmy bieg, czyli stromizna ze zsuwającymi się kamieniami i luźną ziemią. Przepięłam więc Dragona na obrożę, bo moje kolana „wyły” już z bólu i doczłapałam się do asfaltu. Niestety na tym odcinku wyprzedziły nas dwie zawodniczki, z którymi „przepychałam się” przez cały wyścig. Asfaltem dobiegliśmy do mety z czasem 3:38:20, co dało nam 11 miejsce. Dostałam medal i torbę z gadżetami od sponsorów (były m.in. smaczki i puszka dla psa, napoje - sok, woda mini buteleczka lokalnego alkoholu i ulotki).

Film z trasy

Dragon zaskoczył mnie, bo jak dotarł na metę sprawiał wrażenie całkiem rześkiego, a całkiem ładnie pracował przez cały bieg. Był z przodu, nie ociągał się i większość trasy ciągnął. Jestem więc zadowolona z naszego występu, aczkolwiek wyścig nie należał do łatwych – ciężki początek i koniec, bardzo zróżnicowany, wymagający teren i spory (jak dla mnie) dystans sprawiły, że byłam mocno zmęczona przez resztę dnia. Draguś dostał oczywiście „wór” smakołyków i następnego dnia zdawał się być już całkiem wypoczęty.




Na mecie z medalem





Komentarze

Popularne posty